W roku 1903 przed aparatem fotograficznym ekscentryczny synalek Stanisława Witkiewicza wyciął swój pierwszy szpetny grymas. Zmrużył pijacko oczy. Podstawił pod promień światła odstające ucho. W kąt ust, pod rzadki wąsik wetknął peta. Wrednie wyszczerzył szczurze ząbki. Tak miniarskim debiutem uczcił świeżo zyskaną dojrzałość. Zakopane pierwszej dekady ubiegłego wieku było w lecie jednym wielkim targiem dziewic. Kresowe wąsate foki zwoziły tuzinami anemiczne pociechy, wyuczone, że przeciąg zabija, a sztuka to Grottger z Matejką. Matrony warszawskie pokazywały na Krupówkach buntownicze słowiańskie Rachele, znające na pamięć "cały Przybyszewski" i żądne metafizycznych awantur. To była publika, wśród której grasowali przystojni, elokwentni i bezczelni synowie zakopiańskich rezydentów, pana Witkiewicza czy doktora Chwistka, i ich przyjezdni kompani: młody Malinowski, młody Jaworski, młody Rubinstein, młody Szymanowski... Jak jeden genius
Tytuł oryginalny
W kółko Macieju. Witkacy w teatrze własnej wyobraźni
Źródło:
Materiał nadesłany
Teatr nr 4