W grudniu zawsze jest smutno. Rok się kończy i jak się zastanowię, ile przez ten rok miałem zrobić, a ile zrobiłem (i jak) - to mi wcale nie do śmiechu. Wprawdzie, gdy się przejdę ulicą Kruczkowskiego w Warszawie i popatrzę na były Teatr Rozrywki, gdy zerknę na Krakowskim na były hotel Bristol - widzę, że nie ja jeden i nie tylko przez ostatni rok. Ale jaka garbatemu pociecha, że i inny garbaty. Smutek jest smutek i ani go przegnać. Moi Koledzy z ostatniej strony "Tygodnika", widzę, książki czytają, do teatrów, chodzą, o sztuce piszą, albo o poważnych sprawach, a ja? O Maryni, o Rummeniggem... W teatrze zasypiam, więc się wstydzę i nie chodzę, do kina poszedłem na Bal (Jurek Turek mi kazał) - wynudziłem się jak mops. Niby historia ostatnich stu lat Francji odtańczona z figurami, niby rozumiem, że wojskowi szykują obalenie rządu (tu się akurat nie udaje), niby terror okupacji... Z całego filmu został mi tylko obraz smutnej dziewczyny, z którą
Tytuł oryginalny
W grudniu
Źródło:
Materiał nadesłany
Tygodnik Kulturalny nr 50