Było podniośle, uroczyście i artystycznie. I filozoficznie, jak to u Bułhakowa. Na scenie Jeszua rozmawia z Piłatem o sprawach zasadniczych, rzymski prokurator nie chce, by nazywano go "dobrym człowiekiem", woli zwrot "Hegemonie". Jeszua dostaje baty, pokornieje, ale nie całkiem. Na szczęście na widowni ktoś przerywa nieznośne, kłopotliwe milczenie: w czwartym rzędzie u radnego w kieszeni odzywa się "Eine kleine Nachtmusik", wersja polifoniczna Nokia, model z 2004 roku - Michał Smolorz relacjonuje inaugurację Roku Kulturalnego 2006/2007 w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu.
Wszyscy oddychają z ulgą, tym bardziej że radny udaje, że to nie u niego w kieszeni gra, więc mozartowski motyw zabawia widownię dłużej. Wracamy na scenę. Berlioz dowiaduje się z ust Wolanda, że umrze makabryczną śmiercią. I wpada pod tramwaj, ten odcina mu głowę, która długo toczy się po bruku. Martwy odlew głowy dyrektora teatru patrzy na widownię (w foyer opowiadano, jak to dyrektor musiał dwie godziny leżeć nieruchomo z rurką w nosie i gipsem na twarzy, by powstał ten realistyczny model). Widza nachodzą skojarzenia: w rewolucyjnym Paryżu Jean Paul Marat prowadził badania, czy odcięta głowa jeszcze jakiś czas żyje. Umawiał się ze skazańcami, że mrugną mu oczami. Ale teraz, na scenie, głowa dyrektora nie mruga. Bogu dzięki, milczenie przerywa z widowni torebka pani naczelnik z szóstego rzędu - to stamtąd płynie urokliwe "Do Elizy". Szkoda że w tandetnej, starej wersji Ericssona z końca lat 90. Naczelniczka porywa torebkę i przepycha się