Czy bohaterka opery Verdiego była luksusową kurtyzaną, czy też zwykłą prostytutką z domu zwanego publicznym, a wbrew pozorom były to dwie różne profesje? To nie jest, jak się okazuje, pytanie wyłącznie dla znawców życia Paryża w ubiegłym stuleciu. Na poznańskiej premierze "Traviaty" ono szczególnie intrygowało widzów. Spektakl Marka Weiss-Grzesińskiego jest w gruncie rzeczy powtórzeniem jego inscenizacji z Warszawy sprzed 10 lat. Dzieje miłości Violetty i Alfreda zostały więc ponownie przywołane wspomnieniami po śmierci tytułowej bohaterki. Finał jest też początkiem, a Violetta umiera dwa razy, po raz pierwszy już podczas orkiestrowego wstępu do I aktu. Dalej wszystko zostało pozornie przedstawione tak, jak sobie życzył kompozytor. Przedstawienie poznańskie zgodnie z tradycją ma tzw. bogatą wystawę, co lubi publiczność chętnie oglądająca "Traviatę". Na scenie jest więc kolorowo (bardzo piękne suknie pań w III akcie), tłumnie i gwarno
Tytuł oryginalny
Violetta umiera dwa razy
Źródło:
Materiał nadesłany
Rzeczpospolita nr 230