Nie lubię występować publicznie; denerwuję się wtedy, zacinam, mówię zbyt cicho, niewyraźnie lub za głośno. Wolę pisać; w terminowej nerwówce poprawiać klecone zdania tak, by choć trochę przypominały nieosiągalny ideał pierwotnego zamysłu.
15 czerwca krążyłem nerwowo po rynku Starego Miasta w Warszawie. Towarzyszący mi syn popatrywał na mnie zdziwiony, bo po pierwsze, pytałem go wciąż o godzinę, a po drugie, uczestniczył już w moich przeróżnych wariantach emocjonalnych, ale chyba jeszcze nigdy w stanie faktycznego zdenerwowania. "Już wiesz, co powiesz?" - pytał mnie syn; ja odpowiadałem, że oczywiście wiem, ale tak naprawdę w głowie miałem pustkę. Czas biegł szybko, na drżących nogach pomaszerowałem pod bramę Zamku Królewskiego. W wypełnionej gośćmi sali koncertowej zajęliśmy jedne z ostatnich miejsc i zaczęło się. Pocieszałem się, że skoro moje nazwisko zaczyna się na "Ś" [Jarosław Świerszcz - przyp. red.], to na uroczystości wręczania nominacji w piętnastej edycji programu społecznego "Mistrz Mowy Polskiej" będę się "prezentować" na samym końcu. Na pustym dotychczas sąsiednim fotelu usiadł wybitny językoznawca profesor Jerzy Bralczyk. Uśmiechnął się do m