Premierowy spektakl w Operze Krakowskiej mógł wywołać wstrząs nawet u najbardziej odpornych widzów.
- Zażyj, no, w końcu mnie zażyj - musiała po cichutku szeptać zamknięta w pudełku po czekoladkach niebieska tabletka, gdy Don Pasquale (Jerzy Mahler) rozpoczynał z nią jedyny w swoim rodzaju taniec. Taniec godowy Ponieważ tabletka okazała się popularną ostatnio wśród mężczyzn w pewnym wieku viagrą, możemy się tylko domyślać, że chodziło tu o taniec godowy. W zasadzie wszystko jedno, czy był to taniec godowy, czy może łabędzi śpiew bohatera opery komicznej Donizettiego. I tak oglądając pomysły inscenizacyjne zaangażowanego do tej produkcji brazylijskiego reżysera Waltera Neiva, wyciąganie jakichkolwiek wniosków mijało się z celem. Najlepiej było zamknąć oczy i wsłuchać się w uroczą muzykę włoskiego kompozytora, która w wykonaniu orkiestry pod dyrekcją Piotra Sułkowskiego brzmiałaby może całkiem nieźle, oczywiście gdyby śpiewacy nadążali za nutami, które dochodziły z kanału orkiestrowego. A ponieważ to im się rzadko udawa