- To był mój debiut reżyserski i dramatopisarski, więc gdyby nie powodzenie tego przedsięwzięcia, z pewnością nie byłabym w tym miejscu mojej drogi zawodowej, w którym jestem. Kto wie, może w ogóle nie pracowałabym w teatrze? - mówi Alina Moś-Kerger, reżyserka spektaklu "Karin Stanek" w Sztajgerowym Cajtungu, gazecie festiwalowej Chorzowskiego Ogrodu Teatralnego.
Sztajgerowy Cajtung: Czy gdybyś dzisiaj pisała o Karin Stanek, coś byś zmieniła w przedstawionej przez Ciebie historii królowej bigbitu? Alina Moś-Kerger (na zdjęciu): Dziś na pewno byłabym bogatsza o wiedzę uzyskaną już po premierze. Wprawdzie zanim przystąpiłam do pisania, zrobiłam dokładny i skrupulatny research, udało mi się skontaktować z kilkoma osobami, które znały Karin. Ale dopiero w parę miesięcy po premierze spektaklu udało nam się zaprosić na niego kolegów Karin z zespołu Czerwono-Czarni, z którymi dziś jesteśmy z Agą na koleżeńskiej stopie i każde kolejne spotkanie to kolejne anegdoty o dziewczynie z gitarą. Poza tym później pracowałam nad tekstem o innym Czerwono-Czarnym, Józefie Krzeczku, więc wtedy też postać Karin pojawiała się w moich materiałach. Co nie zmienia faktu, że tekst monodramu uważam za kompletny i myślę, że w samej historii nie zmieniłabym nic. Sz. C.: Co, z perspektywy czasu, dał Ci ten spektakl? A.