Reakcja Niemców na skomponowanie przez Charles'a Gounoda opery "Faust", opartej na arcydziele Johanna Wolfganga Goethego, można było nazwać oburzeniem. Najpierw tej opery w ogóle w Niemczech nie grano, a jeśli - to pod tytułem "Margarete", aby podkreślić spłycenie i ograniczenie libretta tylko do wątku romansowego. W swym przesłaniu filozoficznym "Faust" do dziś uważany był za niemiecką świętość narodową - pisze Sławomir Pietras w Tygodniku Angora.
Jakże inaczej przedstawia się ta sprawa po obejrzeniu "Fausta" (nie "Margarete") na tegorocznym festiwalu w Salzburgu. Jego realizację oddano w ręce austriackiego scenografa Reinharda von der Thannena, który od pewnego czasu para się również reżyserią. W jego wizji nawet z tej "spłyconej wersji" "Fausta" nie pozostało ani śladu. Nie ma więc pracowni Mistrza, winiarni, zabawy ludowej z okazji Wielkanocy, ogrodu przed domem Małgorzaty, sceny w kościele, powrotu żołnierzy z wojny i wreszcie finału w celi więziennej. Jest natomiast rozpostarte na horyzoncie panneau, na scenie w zależności od sytuacji mnóstwo krzeseł, łóżek, domków na kółkach oraz elementów wiszących, na czele z olbrzymim kościotrupem maszerującym za wojskiem. Mefisto ubrany wytwornie na czarno, Faust najpierw odziany w świetnie skrojony biały garnitur, a potem biegający za Małgorzatą w cudacznym szlafroczku w kropki. Ona od początku do końca w białej muślinowej koszuli, a zakoch