Witkacowscy "Szewcy" dramat pokazujący w krzywym zwierciadle mechanizmy rewolucji, za pointę miał zgrabny wierszyk: "Trzeba mieć duży takt, by skończyć trzeci akt". Pomiędzy tymi dwoma biegunami, polityką a żartem, rozgrywa się cała reszta. Historia dekadencji, przewrotu i nuworyszostwa, zgrabna seria obrazów, utrwalających groteskowy wymiar egzystencji skazanych na siebie szewców, księżny Iriny i prokuratora Scurvy, absurdalna gra społeczno-seksualna. Cóż z tego, kiedy nie wszyscy zdają się o tym pamiętać. Co więcej, nie każdemu pisane jest znaleźć uzasadnienie wyboru repertuarowego wreszcie - co zdarza się najczęściej - nie wszyscy potrafią przekonać dowodnie, że mieli jakowyś cel, intencję, ideę artystyczną, kierującą ich poczynaniami inscenizatorskimi. Taki właśnie przypadek zachodzi we wrocławskim przedstawieniu "Szewców", popełnionym jeszcze w 1982 r. przez młodego reżysera, który nb. wraca do "Szewców" po raz drugi w swo
Źródło:
Materiał nadesłany
"Express Wieczorny" nr 22