Dlaczego, mówiąc teatr w cieniu Brechta, nie powiemy - teatr lewicowy? - pyta w cotygodniowym felietonie dla e-teatru Igor Stokfiszewski
Bertolt Brecht - teoretyk teatru, poeta, reżyser, dramatopisarz, postać historyczna - to pierwsza znana nam twarz niemieckiego twórcy. Brecht upadły, człowiek, który błędnie zainwestował swoje światopoglądowe emocje, artysta związany z komunistycznym reżymem - to twarz druga, która coraz częściej przemienia się w maskę-topór. Wiszący nad współczesnymi ciężki katowski topór, który spada za każdym razem, gdy człowiek teatru, literatury, sztuki deklaruje przywiązanie do świata idei, określa siebie jako twórcę politycznego. Brecht to przestroga, którą dorośli metafizyczni liberałowie straszą dorosłe nieliberalne dzieci. Nie miejsce tu na tępienie jego ostrza, kruszenie delikatnej stali o logikę innej, dojrzalszej świadomości. Na to przyjdzie jeszcze czas. Wreszcie Brecht, autor wystawiany dziś na naszych scenach, w kolejnych odsłonach operetki za grosze lub politycznego skowytu. Ale jest jeszcze jedna twarz Brechta. Usta teoretyka "teatru epick