Gdyby do teatru przykładać miarę wyłącznie artystyczną, należałoby zamknąć prawie wszystkie instytucje noszące tę nazwę. Teatr - inaczej niż malarstwo czy muzyka - sztuką raczej bywa. Zazwyczaj jest rozrywką, rozmową z widzem. Teatr spełniający taką funkcję świadczy usługi dla ludności, w przeciwieństwie do teatru artystycznego, którego odbiór wymaga tyleż wyśrubowanego wysiłku umysłowego, co fachowej wiedzy. Często ambicje twórców dają płody poronione. Wówczas człowiek tym bardziej wzdycha do bezpretensjonalnego "teatru dla ludzi" i pędzi na coś zwykłego.
Na przykład do Teatru Powszechnego na "Wesołe kumoszki z Windsoru" Szekspira. Reżyser Piotr Cieplak wykorzystał swą umiejętność zabawiania publiczności, nic mniej i nic więcej. Bohaterem sztuki jest tłusty fanfaron Falstaff. Dufny w swe męskie walory uwodzi dwie przejrzałe paniusie, spodziewając się w ten sposób zdobyć pieniądze ich mężów. One zaś, przejrzawszy jego grę, wystawiają go na pośmiewisko. Falstaffa gra znany z telewizji Cezary Żak. Ktoś może się krzywić, że nie dorasta on do pięt Orsonowi Wellesowi, że nie godzi się, by wielką postać szekspirowską grał telewizyjny wycirus. Nie będzie jednak miał racji, gdyż nie wielka kreacja była intencją tego spektaklu, ale dostarczenie zwykłej rubasznej przyjemności. Zresztą na scenie roi się od karykaturalnych postaci: plotkara w jaskrawym stroju (Maria Robaszkiewicz), dwaj zarysowani grubą krechą starzy mężowie (Franciszek Pieczka i Kazimierz Kaczor), ksiądz i Francuz kaleczący mow�