Gdzież te czasy, kiedy zmagający się z całym światem poeta, wznosił się nieludzkim wysiłkiem w rejony nadwrażliwości, by wylądować w końcu w zakładzie dla obłąkanych. Dziś, poeci urzędują, przedstawiają pozycje w repertuarze, grają w "sześćdziesiąt sześć" dojeżdżając na popłatne posady - stabilizują się cieleśnie, a myśl...? Już "nie ulata" wysoko, już nie brzmi w wysokich rejestrach, już się koślawi i z trudem sili na esprit, będący w dodatku tylko grzechotaniem dawno przebrzmiałych fraz. Cóż począć, nie ma już obłąkanych poetów, wyginęli i trzeba ich szukać aż tam, gdzie realia są kreowane mniej lub więcej dowolnie, w relatywnej rzeczywistości sceny teatralnej. Zresztą może to i dobrze, że tylko tam azyl znaleźli. Kto dziś w czasach alkoholowej nietolerancji zareagował by sympatycznie na podpitego poetę improwizującego poemata nad kieliszkiem mocnego trunku, podlegającego obostrzeniom ust
Tytuł oryginalny
Uroki wariactwa
Źródło:
Materiał nadesłany
Gazeta Krakowska nr 156