Że "Pani Prezesowa" Hennequina i Vebera ma dziś dużo farszu, jest w znacznej mierze zasługą reżyserii Romana Kłosowskiego. Proszę mi wybaczyć ten kulinarny początek, lecz sprawa dotyczy farsy wymyślonej przez Francuzów. Stąd i zgodny z etymologią nazwy tej odmiany komedii farsz, czyli nadzienie.
Boy, określając "Panią Prezesową" mianem "rekordu śmiechu" dołączył spis składników, by farsa rzeczywiście smakowała: "najnieprawdopodobniejsze zawikłania, przygotowane lekko i w zupełnie logiczny sposób, intryga prowadzona równocześnie kilkoma nitkami, które krzyżują się, schodzą, rozchodzą, plączą, utrzymując widza w nieustannym rozbawieniu, wreszcie zręcznie dobrane tło sztuki." Niby wszystko jasne, tylko że w samej Francji, obok mistrzów klasy Labiche'a, Feydeau, znalazło się sporo knociarzy, których dowcip okazywał się mało zręczną błazenadą. "Pani Prezesowa" powstała w 1912 roku. Był to czas, kiedy coraz śmielej wkraczał do teatru kabaret, przynosząc ze sobą aluzje polityczne i liryczną piosenkę. Wyzwolony z konwencji, prawideł intrygi, zdawał się grozić farsowym schematom. Jednak panowie Maurice Henneqeuin i Pierre Veber, spółka z wypróbowaną komediową odpowiedzialnością (m.in. "Czy jest co do oclenia?"), udowodnili, �