- Zacząłem namawiać dyrektorów w Polsce na "Miłość do trzech pomarańczy". Każdy przyjmował propozycję entuzjastycznie do momentu, aż się zorientował, że potrzeba tu 20 solistów, w tym kilku dobrych basów oraz tenorów - reżyser Michał Znaniecki o tym, co wystawi w Krakowie i na Pustyni Judejskiej, opowiada Jackowi Marczyńskiemu w Rzeczpospolitej.
Rz: Co skłoniło pana do powrotu do Krakowa? Michał Znaniecki: W Operze Krakowskiej mam bezpieczny i poważny dom. Ciągle zmieniająca się sytuacja w naszych teatrach powodowała, że nie byłem się w stanie dostosować do otrzymywanych propozycji. Ktoś, kto jest na stałe w Polsce, może lepiej pilnować swoich interesów. Z Krakowem mam trwałe związki, systematycznie mogę przygotowywać tu premierę. Teraz pracujemy nad "Miłością do trzech pomarańczy" Sergiusza Prokofiewa. Ale "Eugeniusz Oniegin" niezbyt się w Krakowie spodobał. Za to ta inscenizacja w Teatro San Carlo w Neapolu niedawno odniosła sukces. - Bałem się tej premiery, tymczasem bilety wyprzedano, recenzje były pozytywne i analityczne, co sprawiło mi szczególną frajdę. W dzisiejszych mediach jest coraz mniej miejsca na zagłębianie się w materię operowego spektaklu. Neapolitańczycy są żywi w swych reakcjach - jeśli reżyser potrafi ich przekonać, ma ich za sobą. Cieszę się, że o