W ramach Festiwalu Literatury Irlandzkiej Teatr Powszechny im. Zygmunta Hübnera wystawił sztukę współczesnego pisarza irlandzkiego Briana Friela pt. "Tańce w Ballybeg". Odniosła ona ogromny sukces w Ameryce i Anglii. A widać, że oddziałuje i na naszą publiczność fascynująco, może nawet hipnotycznie.
Przesyceni tempem akcji filmów w tv i kinach, z satysfakcją, choćby podświadomą, poddajemy się urodzie rozlewnej opowieści o pięciu siostrach, które skromnie bytują na odludziu. Opiekują się one zdziwaczałym bratem oraz synem jednej z nich. Ten syn istnieje na scenie prawie wyłącznie jako narrator, wybiegający czasem w przyszłość - smutną i beznadziejną dla całego ich domu. W opowieści, która, rzec można - spływa na nas ze sceny - mało się dzieje. Od początku wiemy, bo pomaga nam i narrator, że wszystko potoczy się smętnie i właściwie nie należy oczekiwać pomyślnych zmian w życiu rodziny. Jednakże uroda całej melancholijnej opowieści sprawia, że "Tańce w Ballybeg" nie mają formy tragicznej. Działają bardzo sugestywnie całym obrazem. Zalegają w naszej pamięci, utrwalając niedawny jeszcze kształt ubogiej wsi irlandzkiej. Akcja rozgrywa się w konkretnym regionie Irlandii, w 1936 roku. Ale nastrój spokojnej akceptacji losu, przy ty