Nie w bezradności aktorów tkwi jednak podstawowy problem tego spektaklu, lecz w niespójnej, chaotycznej koncepcji inscenizacyjnej - o "Urodzinach Stanley" w reż. Barbary Sass w Teatrze Miejskim w Gdyni pisze Anna Bielecka-Mateja z Nowej Siły Krytycznej.
W Teatrze Miejskim zmiany. Jakoś milej, przyjaźniej, przyjemniej. Duch Gombrowicza zaczął się wreszcie unosić nad jedynym teatrem w Polsce, któremu patronuje. Po prawdzie, dość sztampowo i obliczalnie pod postacią zdjęć, starych afiszy i teatralnej gazetki "Ferdy Durkego", ale jeśli "dobre dobrego" początki, to właściwe preludium do przyszłorocznych obchodów złotego jubileuszu powstania Teatru Miejskiego i dziesięciolecia nadania mu imienia Witolda Gombrowicza. Zmiany w zasadzie dziwić nie powinny. Gdyńska publiczność na prawdziwy początek sezonu czekała bowiem pół roku. Dokładnie tyle zajęło nowemu dyrektorowi teatru, Ingmarowi Villqistowi, by doprowadzić do pierwszej premiery. Prawda, że przygotowanej w nowej oprawie, biorąc pod uwagę starannie wydane programy i spotkanie z Tadeuszem Nyczkiem na dzień przed premierą, który opowiadać miał o twórczości Harolda Pintera, ale gdy dochodzimy do sedna, inscenizacji "Urodzin Stanleya" w reżyserii Ba