Świat odkrył Nikołaja Koladę jako autora sztuk teatralnych, niektórych - jak "Martwa królewna" czy "Merylin Mongoł" - znakomitych. Twórca dramatów, bez złudzeń i happy endów malujących rosyjską rzeczywistość, okrzyknięty został w swojej ojczyźnie ojcem czernuchy: w ciemnych barwach przedstawiającym ludzki los - pisze Kalina Zalewska w Teatrze.
Traktowany jako głos z głębi Rosji, bo Kolada mieszka i pracuje na Uralu, grany w Moskwie niezmiennie od kilkunastu lat - wyraża być może los przeciętnego Rosjanina, bo jego bohaterami są zwykli, zazwyczaj prości ludzie, okrutnie doświadczeni przez postsowieckie realia. Ci, którzy mieli być podmiotem społecznej i politycznej rewolucji, a stali się nie tyle jej przedmiotem, co zbędnym odpadem, bo ich ludzka kondycja bywa u Kolady poważnie zagrożona. Zdegradowani, często agresywni i autodestrukcyjni, topiący niemoc w alkoholu, pozostawieni przez wielkie imperium na pastwę losu. Nigdy jednak nie pojawiły się w tych dramatach akcenty polityczne. Ich autor, zagadnięty ostatnio w warszawskim Teatrze Studio o to, jakie znaczenie miało dla Rosji wyjście z komunizmu, odpowiedział, że życie - wtedy i teraz - wygląda mniej więcej tak samo, a w tonie jego wypowiedzi nie było oskarżenia obecnej rzeczywistości, tylko uznanie, że tak widocznie musi ona wygląda�