Gdziekolwiek pojawi się widmo Prawa i Sprawiedliwości, zaraz czmychają stamtąd zacni ludzie. Chyba że wcześniej zostaną wyrzuceni. Dzieje się tak nawet tam, gdzie na pozór od polityki powinno być daleko, czyli w kulturze, a na dodatek w operze, muzie dalekiej od rzeczywistości - pisze Krzysztof Lubczyński w Trybunie.
Oto wybitny dyrygent Kazimierz Kord, dyrektor naczelny i muzyczny Teatru Wielkiego-Opery Narodowej, złożył rezygnację z funkcji na ręce ministra kultury i dziedzictwa narodowego Kazimierza Michała Ujazdowskiego. W przesłanym PAP oświadczeniu ministerstwa napisano, że Kord uznał, iż "dotychczasowy model zarządzania instytucją przez dwóch niemal równorzędnych dyrektorów - naczelnego i artystycznego - nie sprawdził się". Kord miał stwierdzić, że nie widzi możliwości dalszej współpracy z dyrektorem artystycznym Mariuszem Trelińskim. Obaj panowie stanowczo temu zaprzeczyli, choć zdawał się to sugerować sam Ujazdowski, natomiast na mieście (artystycznym) mówi się, że prawdziwym powodem dymisji Korda był jego krytyczny stosunek do pomysłu, by dyrektorem naczelnym opery został Janusz Pietkiewicz, bliski "człowiek od kultury" Lecha Kaczyńskiego w okresie, gdy był on prezydentem Warszawy. Pietkiewicz to PiS-owski zagończyk, choć do partii Kaczyńskich