Niewiele było w Polsce inscenizacji "Balkonu" Geneta. Można policzyć je na palcach. Krytycy najwyżej ocenili przedsięwzięcie Jerzego Grzegorzewskiego z roku 1972 zrealizowane w Teatrze im. Jaracza w Łodzi. Ów "Balkon" oglądało się tylko i wyłącznie z... balkonu. Fotele widowni na parterze, żeby nikt nie miał wątpliwości, iż do niczego nie służą, przykryte były wielkim pokrowcem. Na nim poniewierały się bez składu i ładu jakieś kostiumy, rekwizyty nakrycia głowy. Scena prawie pusta, rama, fotele, kryształowy żyrandol. Akcję zaczynała seria z karabinu maszynowego i stek wulgarnych wyzwisk. Piętnaście lat później w Teatrze Polskim we Wrocławiu "Balkon" postawił Tadeusz Minc. Widownia siedzi i na balkonie, i na parterze - po bożemu. Na scenie powściągliwa elegancja, geometryczne formy, drzwi miękko poobijane (wypadanie przez nie musi być rozkoszą), wszystko zelektryfikowane, nagłośnione z odsłuchem i podsłuch
Tytuł oryginalny
Upadek z balkonu
Źródło:
Materiał nadesłany
Gazeta Robotnicza nr 4