Każdy ma swoją ulicę. Na moją patrzyłam ze skąpanego w kwiatach balkonu babci. W jasne, słoneczne przedpołudnie, przez szparki między balkonowymi drążkami można było zobaczyć idącą na zakupy sąsiadkę, niosącą ogromnych rozmiarów torby. Zaraz będzie wracać z piekarni, dźwigając duże bochny chleba, których zapach rozejdzie się po całej ulicy.
Na tej ulicy wszystko było przewidywalne. Siedząca w oknie na parterze sąsiadka musiała w tej chwili westchnąć ze współczuciem i zrobić złośliwą uwagę na temat dorosłych synów pani z siatkami, którzy tylko czekają, aż matka wszystko za nich zrobi. Za moment przyłączała się do niej sąsiadka z przeciwka i rytuał obgadywania zaczynał się jak każdego poranka. Kiedy zjawiał się ktoś obcy na mojej ulicy, owszem budził zainteresowanie, ale znacznie mniejsze niż sąsiadka z siatkami. Dla kobiet z mojej ulicy obcy był tajemnicą, nie niósł swojej historii niczym wypchanych chlebem toreb. Każdy ma swoją "magdalenkę". Ulica Piotra Cieślaka, który w "Słowackim" przygotował przedstawienie "Godzina, w której nie wiedzieliśmy nic o sobie nawzajem", jest nudna. Zjawiają się na niej milczące postacie, z których żadna nie niesie swojej historii. Każda natomiast ma podręczny bagaż stereotypów, który przez swą oczywistość wprowadza widza w senną m