- Tego typu historie nie są mi znane. To wygląda bzdurnie. Wszyscy moi pacjenci, którzy próbowali popełnić samobójstwo, byli ludźmi głęboko cierpiącymi. Do ostateczności popchnęła ich nie klęska w korporacyjnym wyścigu szczurów, lecz rana w psychice, w duszy - mówi dr Łukasz Święcicki z Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie przed dzisiejszą premierą sztuki Anny Burzyńskiej "Najwięcej samobójstw zdarza się w niedzielę" w Teatrze Telewizji.
Rozmowa z dr Łukaszem Święcickim ze stołecznego Instytutu Psychiatrii i Neurologii: Trudno uwierzyć, że można chcieć umrzeć. Łukasz Święcicki: A moim pacjentom trudno uwierzyć, że można żyć. To tajemnica, którą próbuję zrozumieć. Pojąłem tylko tyle, że dla wielu potencjalnych samobójców nie ma żadnej granicy między życiem a śmiercią, zaś jej przejście jest niesamowicie łatwe. Nawet skazana na niepowodzenie banalna próba samobójcza stawia człowieka w rzędzie zagrożonych śmiercią w bliższej lub dalszej przyszłości, bo bariery pękły. Rolą psychiatry jest budowanie muru między życiem a śmiercią. Dlatego nie lubię, gdy pokazują samobójstwo w teatrach albo w kinach, bo to zawsze oswaja ludzi z myślą o nim. Uważa pan, że teatr stał się tabloidem, który chce sensacją przykuć uwagę widza? - Tak bym to właśnie nazwał. I brzydzi mnie, kiedy ktoś chce epatować tak trudnym tematem. Oczywiście tabu też jest złe. N