Martwy teatr i marna publiczność: jedno warte drugiego. Bodaj każda poważna krytyka współczesnego życia teatralnego na Ukrainie jest zarazem krytyką ukraińskiego społeczeństwa. I państwowości - pisze Joanna Wichowska w portalu dwutygodnik.com.
Młoda krytyczka teatralna, bohaterka sztuki Marysi Nikitiuk "Niedźwiedzie dla Maszy", myśli o teatrze nawet wtedy, kiedy uprawia seks. Tuż przed orgazmem objaśnia swojemu chłopakowi różnicę między Stanisławskim a Meyerholdem. Ale o konkretnym przedmiocie swoich studiów ma jak najgorsze zdanie: "Badam coś, czego nie ma, martwy zawód, całkiem jak łacina. Teatr na Ukrainie to jakaś pomyłka, żenada, jedno wielkie kuriozum, albo tańczą hopaka w najtańszych kostiumach, albo wyśpiewują przedpotopową Natalkę Połtawkę, i wiesz co, im durniejszy spektakl, tym bardziej podoba się ludziom. A ja, jak sobie popatrzę na tych ludzi, to słowo ci daję, myślę, że sami sobie na taki teatr zasłużyli". W ustach praktyków i teoretyków teatru ukraińskiego tego rodzaju zjadliwe diatryby pod jego adresem nie są rzadkością. Zasada jest prosta. Najbardziej bezwzględną krytykę życia teatralnego Ukrainy można usłyszeć od jego najaktywniejszych przedstawicieli - t