- Każda edycja podejmuje aktualny, istotny problem. W tym roku jest to kondycja artysty. Najistotniejsze jest jednak, aby Festiwal docierał do jak najszerszego grona odbiorców, by nie był hermetycznym spotkaniem specjalistów - mówi Ewa Pilawska o rozpoczynajacym się w sobotę Festiwalu Stuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych w Łodzi.
Ile teatrów z ilu krajów wzięło w nim dotychczas udział? - Wymieńmy: Rumunia, Anglia, Niemcy, Słowenia, Czechy, Rosja, Izrael, Węgry, Francja i Ukraina - dziesięć. A w tym roku jedenasta będzie Austria. Jakie doświadczenia przyniosła Pani praca nad tym festiwalem? - Ogromne doświadczenie i ogromny rozwój, wiele się nauczyłam. Dwadzieścia jeden edycji to piękna droga. Festiwal powstał z powodu braku repertuaru w Teatrze, na początku kilka razy w sezonie w jego ramach odbywały się impresaryjne prezentacje spektakli ze znanymi aktorami. Realizowaliśmy je bez dotacji - po to, aby w Powszechnym coś się działo. Uważam, że miejsce, do jakiego doszliśmy, jest fenomenalne i mówi o uczciwej rozmowie z publicznością. Mam poczucie, że dzięki temu powstała swego rodzaju wspólnota. Popularność Festiwalu wśród czekających na kolejne edycje łodzian mówi o potrzebie środowiska oraz potrzebie publiczności; pokazuje, że rozmowa między twórcą a widzem j