W sobotę "Ostatnie tango w Paryżu", we wtorek "Uciekła mi przepióreczka" w Teatrze Dramatycznym. Tam, w telewizji, skabotyniały Brando i model miłości lat siedemdziesiątych, tu, wzór miłowania o najwyższej sile napięcia, nadzwyczajnych cnotach i ofierze na tym ołtarzu złożonej. Dwa światy, dwie epoki obyczajowe. Która z nich funkcjonuje w sercach współczesnych Dorot? Która jest bliższa temperamentowi dzisiejszych Przełęckich?
Wydawałoby się, że odpowiedź jest prosta, iż określa nas czas w jakim żyjemy. Przecież, oglądając premierowe przedstawienie wśród zaledwie stu kilkunastoletnich dziewczyn, dostrzegłem ich błyszczące oczy i rozpalone policzki, gdy Smugoniowa, tak nie po dzisiejszemu, tak staroświecko, i tak cudownie składała swoje wielkie, czyste uczucie Przełęckiemu. Bo te młode dziewczyny, bo ta młodzież nie jest tylko wytworem wizji Bertolucciego, lecz i sumą wielu wartości budowanych przez dzisiejszość i tradycje, przez dyskotekę i literaturę klasyczną, przez ulice i dom, w którego szafkach bibliotecznych, obok telewizji, stoją na półkach książki Żeromskiego. A jednak występuje jedna rzecz wspólna dla wymienianego tu "Ostatniego tanga w Paryżu", jakże zresztą zramolałego po 12 latach, i "Przepióreczki". Tą wspólnością jest niebezpieczeństwo, jakie niosą związki erotyczne miedzy kobietą a mężczyzną. Swego czasu psychoanali