Z niepokojem obserwowałem laureatów IV Międzynarodowego Konkursu Wokalistyki Operowej im. Adama Didura, najpierw siedzących w pierwszych rzędach widowni Opery Bytomskiej, następnie wywoływanych do odbioru nagród i pozostających na scenie przez niemal dwie godziny, aby wysłuchiwać licznych powitań, przemówień, wystąpień, laudacji i odczytywanych listów gratulacyjnych, zacierających istotę wokalistyki operowej, będącej w końcu celem tego ze wszech miar cennego przedsięwzięcia - pisze Sławomir Pietras w tygodniku Angora.
Nadeszły czasy, że każdy życzliwy konkursowi dostojnik lub dobrodziej musi się przy tej okazji wygadać, przedtem być powitany i uhonorowany, aby również na przyszłość nie skąpił okazanej łaskawości. Najlepiej w tej grupie wypadł dyrektor Opery Śląskiej Łukasz Goik, który witał gości rzeczowo i ze swadą, proponując widowni - to świetny pomysł - przy każdym nazwisku tylko jedno klaśnięcie. Było ich tak wiele, że gdy doszło do mojej skromnej osoby, rozległo się tylko niemrawe packnięcie, jakby któraś śpiewaczka zareagowała spoliczkowaniem fatyganta usiłującego robić jej awanse w teatralnej ciemności. Dobre wrażenie zrobiło wystąpienie Marszałka Śląskiego Jakuba Chełstowskiego, zwłaszcza wielce obiecująca deklaracja o bakcylu, jakiego połknął w kontakcie ze sztuką operową. Gorzej było z niektórymi drugorzędnymi dyrektorami teatrów operowych, którzy jako nagrody przywieźli do Bytomia deklaracje przyszłych występów zwycięzc