To kolejna inscenizacja, w której Waldemar Zawodziński odwraca klasykę "na nice". Po nihilistycznej interpretacji "Romea i Julii", po głęboko religijnym "Fauście" przyszedł czas na "Intrygę i miłość" Fryderyka Schillera, tragedię mieszczańską
Mleczne ściany i podłoga, przezroczyste krzesła świecą ostrymi jarzeniowymi barwami. Aktorzy zdają się unosić w przestrzeni. Przywodzą na myśl zarówno modne w epoce sentymentalizmu wycinane sylwety, jak i sylwety aktorów na XVIII-wiecznej scenie, oświetlanej jedynie świecami. Dekorację doświetlają repliki reflektorów sprzed czasów żarówki. Stroje nawiązują do realiów epoki. W głębi sceny gra wiolonczelista. Scenografia dzięki swej szklanej świetlistości wygląda jak porcelanowa filiżanka, z której w pierwszej scenie pije kawusię Millerowa (Bogusława Pawelec jako "straszna mieszczanka"). Nie ma znaczenia, czy będzie to serwis miśnieński, czy z duraleksu - na ścianach można namalować jakikolwiek deseń. Zawartość ścianek tej filiżanki pozostanie taka sama. Tę samą myśl niesie przekład Józefa Balińskiego: obserwacje Schillera, oddane kolokwialnym językiem, brzmią, jakby poczyniono je wczoraj. Te o pozycji osiągniętej zbrodniami (premi