"Razem z królem Ubu zaczyna się w teatrze fascynacja brzydotą, okropnością, chamstwem. Ubu nie jest nawet strasznym mieszczaninem. Jest już tylko barbarzyńcą, który chce ukraść, zabić i uciec" - pisał Jan {#os#40274}Błoński{/#} o młodzieńczym dramacie Alfreda {#au#620}Jarry'ego{/#} z 1883 roku. Opartą na tym utworze - uważanym za przeczucie literackiego surrealizmu i teatru absurdu - operę Krzysztofa {#os#5776}Pendereckiego{/#} wystawił w sobotę, po raz pierwszy w Polsce, łódzki Teatr Wielki. Historyjki, która "dzieje się w Polsce, to znaczy nigdzie" (dla Jarry'ego nasz kraj był synonimem egzotyki) nie można zapewne brać tak poważnie, jak zrobił to kiedyś Zbigniew {#os#29132}Załuski{/#} w "Siedmiu polskich grzechach głównych". Satyra polityczna, historyczna i obyczajowa, drwina z pozornych wartości, obscena i "łacina kuchenna" domagają się przymrużenia oka zarówno w odbiorze, jak i scenicznej realizacji. Reżyser filmowy Lech {#os#
Tytuł oryginalny
Ubu król, czyli górą realizatorzy
Źródło:
Materiał nadesłany
Gazeta Łódzka nr 263