Spektaklowi brakuje tematu. Spośród wszystkich poruszonych wątków nie wyłania się myśl przewodnia, która nadawałaby wszystkim pozostałym motywom jednolity kontekst. Nie umniejsza to jednak radości oglądania - o "Operetce" w reż. Mikołaja Grabowskiego w Teatrze STU pisze Hubert Michalak z Nowej Siły Krytycznej.
Dwugodzinny spektakl w Teatrze STU jest przede wszystkim widowiskiem radosnym. Radość, pasję i zadowolenie z wykonywanej pracy zaobserwować można w każdym momencie. Tym, co przedstawienie najbardziej wzbogaca i nasyca jest właśnie niesłychana werwa, zapał i świeżość, z jakimi grają młodzi aktorzy. Wzajemnie się napędzają, nie tracą impetu, są precyzyjni i entuzjastyczni. Do tego nieźle tańczą (choć niewielkie wymiary STU skutecznie ich ograniczają) i śpiewają. Zgrany team, jaki tworzą, jest największym walorem tej ascetycznej - by nie rzec ubogiej - inscenizacji. Wszystko rozgrywa się w niemal zupełnie pustej przestrzeni. Stałym elementem jej wyposażenia jest wielorako ogrywana ławka, a także nieprzeźroczysta ściana z grubego szkła z tyłu sceny (scenografia to efekt pracy Jacka Uklei). Taka asceza (poniekąd wymuszona rozmiarem przestrzeni scenicznej, ale też, jak się wydaje, oszczędnościami przy produkcji spektaklu) powoduje, że uwaga widz