CZUJE się coraz wyraźniej na małym ekranie zbliżający się koniec roku kalendarzowego. Zwłaszcza budżetowego, jeśli chodzi o ścisłość. Przyzwyczailiśmy się do tego, że TV niezbyt hojnie nas obdarza, że jeśli garnitur - to nie pierwszej jakości, że skoro publicystyka - to gadana, w studio, przy stoliku, bo to najtaniej. Trafnie pisał ostatnio KTT, że kpią sobie telerecenzenci z biednej naszej XII muzy, jakby to była jej wina, że odziana została w takie kuse szatki, a kpina to w istocie gorzka. Jest coś naprawdę absurdalnego w sytuacji, gdy licząca ponad półtora miliona armia płacących stałe ryczałty - telewidzów, informowana jest, że bez względu na wzrastający dochód (a jest tego, licząc na oko, kilkadziesiąt ładnych milionów miesięcznie) nie ma nic do rzeczy - bo pieniądze idą do innej kasy. Czyli - płać i denerwuj się odbiorco - i tak nic się nie zmieni. Gorzej natomiast, gdy sytuacją taką tłumaczy się politykę programową TV, ja
Tytuł oryginalny
U schyłku starego roku
Źródło:
Materiał nadesłany
Słowo Powszechne nr 306