W tej pralni od dawna już się nie pierze. Przynajmniej oficjalnie. Pralnia robi plan przestojów i zwiera szeregi w pozorowanym rzadko zresztą rejwachu. Pralnia czci przewodniczącą spółdzielczą, baby zbierają się, wspominają, pyskują, glindzą, napuszczają i podszczuwają. Niewyrafinowany reżim wewnętrzny oparty o drabinę podległości buduje jako taki ład. Maluczko, a baby powyrzynałyby się wzajem. W pralni właściwie pierze Tym. Stanisław. Pierze nasze wspólne brudy, nicuje uproszczone wizje świata, przedrzeźnia, robi miny i wywołuje śmiech na widowni. Z czasem jednak okazuje się, że nie tylko Tym pierze. Baby też. Po kryjomu, cichcem, aby ujść bacznej uwadze nadzorczyń. "Prać się chce" - mówi dramatycznym głosem Rachwalska i chcemy jej wierzyć, że nie wygasła jeszcze ochota do prania-nie-prania, do tego, aby nie zatrzymać się w bezsensie bezruchu. Pralnia jako metafora. Pyszna okolica dla komedii. Sporo jędrnych sylwetek praczek zwykłych
Tytuł oryginalny
Tym pierze sam
Źródło:
Materiał nadesłany
Walka Młodych nr 24