"Madame de Sade" Yukio Mishimy w reż. Macieja Prusa w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Hanna Karolak w Gościu Niedzielnym.
Między erosem a tanatosem, czyli dopisywanie ideologii do deprawacji. Fascynacja złem, nawet jeli stanowi ono tworzywo literackie, musi się skończyć źle. W "Madame de Sade", sztuce wybitnego pisarza japońskiego Yukio Mishima, wystawionej przez Macieja Prusa w Teatrze Narodowym, sam markiz na scenie nie występuje. Wprawdzie w finale stoi u drzwi bohaterek, prosząc o audiencję, ale zostaje odprawiony z kwitkiem. Jednak jego uwodzicielska (czytaj: niszcząca) siła wpływa na życie bohaterek. Zakochana w nim ślepo żona odczytuje jego uczynki jako kwintesencję wolności. Układa zło na zło i wspina się na szczyt tej góry. Jeszcze mały wysiłek i palcami dotknie wieczności. "Alfons zbudował tylne schody do nieba" - wyznaje. Okazuje się jednak, że tylnymi schodami do nieba trafić się nie da. Rozkosz, śmierć i próba zrozumienia istoty bytu - oto, co stanowi sens wysiłków człowieka. Czy nie dlatego Prus sięgnął po ten przewrotny tekst, że