Z "Alpejskich zórz" wyreżyserowanych przez Piotra Chołodzińskiego wynika, że dzisiejszy teatr goni własny ogon i pogrąża się w jałowym autotematyzmie. A przecież wystarczyło pójść odważnie parę kroków w ciemność sztuki Turriniego, by teatr stał się światem.
Sztuki pisane przez Turriniego przypominają mi filmy jednego z moich ulubionych współczesnych reżyserów - Kanadyjczyka, Atoma Egoyana. Choć może to podobieństwo bardziej dotyczy moich emocjonalnych i intelektualnych reakcji niż artystycznych pokrewieństw. Utwory obu twórców budzą ten sam rodzaj lęku, przypominają, że żyjemy w świecie, gdzie nie tylko wartości uległy rozproszeniu, ale przestały również obowiązywać dawne pojęcia i definicje. "To nie ja zapodziałem się światu" - mówi Turrini - "lecz świat mi się gdzież zawieruszył. Ledwo zaufam jakiejś wiadomości albo zwiążę się z jakimś człowiekiem, a już owa wiadomość okazuje się zmyśleniem, a człowiek kimś zupełnie innym". Ta nasza rzeczywistość-nierzeczywistość wymaga... - nie wiem: redefinicji? nowego porządku? a może przyjęcia jakiejś specyficznej postawy poznawczej i życiowej? Turrini i Egoyan próbują chociaż opisać ruch cząsteczek krążących coraz szybciej w pozorn