Oglądałem "Anioły w Ameryce" w Teatrze im. Horzycy w Toruniu i nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że utwory, które zdobywają sławę dzięki skandaliczności politycznej czy obyczajowej, mają żywot równie głośny, co krótki. Sztuka Tony Kushnera miała prapremierę w Kalifornii 10 lat temu, obiegła wiele scen na świecie (sam ją widziałem w Helsinkach). W Polsce wystawiono ją po raz pierwszy kilka lat temu w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Nie wiem, prawdę mówiąc, jaką się cieszy popularnością dzisiaj, gdy, trawestując podtytuł dramatu: "nowe tysiąclecie nadeszło". Wydaje się jednak, że wiele problemów, które Kushner poruszył, nie budzi takich emocji jak w początkach dekady. Przede wszystkim jeden z bohaterów sztuki, który się w niej fizycznie nie pojawia, ale który wyraźnie ciąży nad rzeczywistością ukazaną w "Aniołach..." - Ronald Reagan - jest już tylko historycznym wspomnieniem. Swoją drogą, czyż życie nie dopisało paradoksalnego epil
Źródło:
Materiał nadesłany
Teatr