EN

18.10.2023, 20:04 Wersja do druku

„Tylko naród się zgubił (…)”, ale przyszło Wyzwolenie

„Wyzwolenie” Stanisława Wyspiańskiego w reż. Jana Klaty w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Pisze Aram Stern w Teatrze dla Wszystkich.

fot. Rafał Skwarek / mat. teatru

Naród, który z dwóch stron ma za sąsiadów tych, którzy za lepszych się uważali i uważają, widocznie musi być tak megalomański, tak wewnętrznie chwiejny, tak skłonny do myślenia pustymi hasłami, że tylko ponadindywidualna nienawiść może go trzymać w mentalnych ryzach. Już 120 lat temu Stanisław Wyspiański w swym arcydramacie Wyzwolenie zobrazował „pęta” w polskim krwiobiegu: mitomanię, afektację i brak zdolności do wspólnych działań. Na szczęście nie zawsze tak musi być! W przeddzień historycznych wyborów do Sejmu i Senatu, przesądzających ten polski fatalizm, premierą Wyzwolenia w reż. Jana Klaty Teatr Wybrzeże w Gdańsku zainaugurował po trzech latach gruntownej modernizacji działalność swej meganowoczesnej Dużej Sceny.

W gdańskiej inscenizacji Wyzwolenia znajdujemy nie tylko współczesne odnośniki, wyjęte przenikliwie z tekstu dramatu Wyspiańskiego, mocno wszak skróconego przez Jana Klatę, ale przede wszystkim podane w przejmująco ostrym dla widza dysonansie estetycznym (scenografia, kostiumy, światło: Mirek Kaczmarek). Scenograf wraz z reżyserem „zawiązują” widzom oczy obrazami silnie odwołującymi się do naszej bolesnej przeszłości, którymi przez ostatnie osiem lat sukcesywnie zadzierzgała pętle na gardłach Polek i Polaków rządząca prawica. W kroczącym powoli tłumie przerażających ludzkich poczwar, pokurczonych i drżących, wyłaniających się jakby z podziemi (przez kolejne stopnie zapadni ustawionych w głąb sceny), zobaczymy i ofiary smoleńskie i żołnierzy wyklętych i usunięte inne znaki pamięci w historyzmie narzucanym przez „jedynie polską” partię. Półnagie duchy przeszłości nie tylko Konrada, upiory wyblakłe na ciele, z zaczerwienionymi, krwistymi oczami, sutkami i genitaliami, z wnętrzem dłoni i podbiciem stóp równie „krwistymi” (brawa dla Pań z pracowni fryzjersko-charakteryzatorskiej!) utrzymają się w tym stanie przez cały spektakl. Na biało-czerwone zmory młodopolskich obsesji Wyspiańskiego z głębi sceny, w pozycji siedzącej z rozłożonymi szeroko nogami (czyżby aluzja do porodów „po polsku”?) patrzy inna zatrważająca zjawa – Muza (Katarzyna Dałek), stylizowana nieco na dziewczynkę z filmu Egzorcysta Williama Friedkina.

Spektakl otwiera utwór Laurie Anderson i w takim też eksperymentalno-postapokaliptycznym kolorycie utrzyma się cała muzyka ilustrująca Wyzwolenie, a wybrana przez Jana Klatę. Jego półnagi i bezbronny Reżyser (w tej roli kongenialny Marcin Miodek) niczym Potępieniec z tryptyku Sąd Ostateczny Hansa Memlinga (projekcje: Natan Berkowicz) spowolnionym, urywanym monologiem porażonej mowy nada na wstępie swą grą pełnię wymiarów, jaką posiada cały dramat Wyspiańskiego, tak oryginalnie zinterpretowany przez Jana Klatę. I konsekwentnie: w przebiegu dramatu każda z kolejnych (jakże podobnych wizualnie) postaci Wyzwolenia Klaty zadysponuje sekwencją, w której ona właśnie rozegra najwyższy sens widowiska. Mam tu na myśli fakt, że spektakl jest, jak zresztą miało to już miejsce u Wyspiańskiego, łańcuchem partii solowych i duetów, które składają się na postać Konrada i sens tej postaci.

fot. Rafał Skwarek/mat. teatru

Konrad obudził się w Polsce skłóconej jeszcze bardziej, gdyż pozbawionej jasno określonego wroga. Mimo iż realnie zagraża nam ten ze wschodu, wrogów szuka się ostatnio wewnątrz: wśród liderów innej opcji politycznej, uchodźców czy mniejszości. Konrad przesuwając się wzdłuż tego łańcucha nienawiści zmienia stale perspektywę problemową, tak by ze swej cząstkowej, ale i równoprawnej perspektywy wysuwać ją na pierwszy plan. U Jana Klaty teoretyczny „Erziehungsdrama” o Konradzie jest dramatem wszystkich ról społecznych zbiorowości, stąd reżyser powierzył go aż trzem aktorom (Piotr Biedroń, Michał Jaros, Cezary Rybiński) oraz dwóm aktorkom (Dorota Androsz, Magdalena Gorzelańczyk)! Ta rola pięciogłowej hydry ma wychowywać, odpychać i poświęcać Konrada, być podróżą jednostki do siebie, jednostki rozdartej jak nasze społeczeństwo i zatroskanej swym losem. Zarazem dla całej tej piątki z zespołu aktorskiego Teatru Wybrzeże i nie tylko, także dla Chóru, postaci Geniusza, Prezesa, Przodownika, Kaznodziei, Karmazyna, Hołysza… inscenizacja Wyzwolenia Jana Klaty jest idealnym przedstawieniem otwarcia, jest spektaklem z aktorskich marzeń, w którym wszyscy są wreszcie ważni i najważniejsi! I grają wyśmienicie, pełnią środków w tak niełatwych „nie kostiumach”, nierozpoznawalni z dalszych rzędów, ale gdyby którychkolwiek z nich zabrakło, gdyby komuś z nich reżyser odebrał chwilę prowadzenia: czy Jej (Justyna Bartoszewicz, Magdalena Boc, Katarzyna Z. Michalska, Agata Woźnicka), czy Jemu (Piotr Chys, Robert Ciszewski, Jerzy Gorzko, Grzegorz Gzyl, Jacek Labijak, Krzysztof Matuszewski, Robert Ninkiewicz, Jakub Nosiadek, Paweł Pogorzałek, Marek Tynda), widz nie zrozumiałby głównego bohatera do końca i nie uwierzyłby teatrowi w teatrze Wyspiańskiego.

Choreografia Maćko Prusaka to w teatralnym Wyzwoleniu totalny abstrakt! Transowy ruch zespołu jest nie tylko przesycony paraliżującym lękiem przed tym, co musi się wypełnić. Zawiera się  w nim również głęboko zakorzenione poczucie nieuchronności i konieczności podporządkowania opresji narzucanej przez tych, którzy nienawidzą. Momentami widzimy w niej wzburzony, żyjący własnym życiem żywioł potworów, chwilami zaś drgający letarg w kapitalnych scenach: przy stole, przy którym pod wodzą Przewodnika (Marek Tynda) grupa kreatur „poi się” się własnym partyjnym samoubóstwieniem, u Starca, który uczy swe córki patriotyzmu w kratownicy z pleksi czy w rewelacyjnym „ograniu” scenografii rozsuwających się fragmentów muru. Skojarzeniu z barierami stawianymi obecnie na granicach Unii Europejskiej scenograf Mirek Kaczmarek odbiera dosłowność, jego mur jest bardziej berliński niż białoruski, pokryty u szczytu szkłem, betonowy. Z jego trzewi dwie pary – żeńska oraz męska, utracjuszy i nierobów – Karmazyna i Hołysza uważających się za reprezentację narodu – zgodzą się na niewolę Polski. To jedna z najlepszych scen spektaklu: Jan Klata dwie perspektywy postrzegania wydarzeń przez Konrada w dialogu z Maskami translokuje we współczesnych perspektywach: feministycznej i męskiej dominacji.

Wyzwolenie jest utworem wieloznacznym, niejasnym i wielce skomplikowanym w realizacji. W końcu, jak twierdzi reżyser, jest on „wykwitem rozgorączkowanego genialnego umysłu, chorego na Polskę, ale też na syfilis”.  W gdańskiej premierze narodowego arcydramatu Stanisława Wyspiańskiego, przygotowanej w 120 lat po prapremierze Wyzwolenia w teatrze krakowskim, Jan Klata nie tylko wnikliwie wczytał się w tekst i poczynił w nim efektowne skróty, ale pokazał ogień gorejący frazą młodopolską  w ustach trupiobladych półkukieł! To wydarzenie przejdzie do historii, a jeśli ktoś się z tym twierdzeniem nie zgadza, niech pamięta – nieważna jest jakość teatralnego chwytu, ważna jest siła przeżycia! Ku chwale Ojczyzny!

Tytuł oryginalny

„Tylko naród się zgubił (…)”, ale przyszło Wyzwolenie

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła

Autor:

Aram Stern