Przypadek zawiódł mnie kiedyś do miasteczka nad Zalewem Wiślanym. Był koniec sierpnia, słoneczny, nawet upalny. Na brzegu morza kawiarnia z tarasem, widokiem na zalew i drewniane molo. Normalne popołudnie w małym miasteczku pod koniec lata. Tylko ta pustka. Pusta kawiarnia, pusta plaża, nikogo na molo. Nieruchome morze i cisza przerywana piskiem jaskółek. Latały tuż nad głową, bez lęku, niczym nie spłoszone. Obrazek zwyczajny, a jakby nierealny. Z tą zupełną pustką naokoło i idiotycznym poczuciem samotnego trwania w miejscu, bez śladu ludzkiej obecności. Było w tym coś ze snu. Podawało w wątpliwość bezpieczną pewność w rzeczywistości znanej i przyjaznej. Jak w przedstawieniu Krystiana Lupy "Miasto snu" według powieści Alfreda Kubina "Po tamtej stronie" w Starym Teatrze. Oto "Ja" - pisarz, twórca zostaje zaproszony do miasta snu, założonego przez niejakiego Paterę. Zostaje zaproszony lub też tworzy tę krainę sam, we własnej imaginacji. Nie
Tytuł oryginalny
Tylko dla wytrwałych
Źródło:
Materiał nadesłany
Życie Literackie nr 36