W Rozmaitościach na premierowej "Balladynie" były tłumy. Jan Dobraczyński i minister Żygulski, proniści i pronistki, grupy autokarowe, luźni widzowie. Gala, atmosfera świąteczna, słowem - nic, tylko napisać, że to teatr żywy, prawdziwy, potrzebny i świetny. No więc - żywy na pewno, aktywny na pewno. Czy świetny? Andrzej Maria Marczewski jest reżyserem, który - i przedtem, na prowincji, i teraz, w Warszawie - nie wstydzi się zastawiać pułapki na widza. Czasem wygrywa, czasem nie. Jego pułapki bywają szlachetne i takie, o których zawistnicy powiadają: koniunkturalne. Wystawiał sztuki Karola Wojtyły i Bułhakowa, sięgał po Micińskiego i regularne melodramaty. Ma dobrą prasę (dokładnie: telewizyjną publicity), życzliwych mecenasów, od czasu do czasu sukces, o którym mówi się długo ("Mistrz i Małgorzata" wedle Bułhakowa). Nie dysponuje w Rozmaitościach zbyt wyrównanym zespołem aktorskim, nie na miarę swoich ambicji i fantazji reżysersko-
Tytuł oryginalny
Tydzień recenzenta. W Rozmaitościach (fragm.)
Źródło:
Materiał nadesłany
Tu i teraz nr 18