„Twarzą w twarz” wg Ingmara Bergmana w reż. Mai Kleczewskiej, koprodukcja Teatru Powszechnego w Warszawie i Teatru Polskiego w Bydgoszczy. Pisze Krzysztof Tomasik w Replice.
Podstawą spektaklu stanowi scenariusz Ingmara Bergmana pod tym samym tytułem zekranizowany w 1976 r. z Liv Ullmann w roli głównej. Dodano do niego fragmenty innych dzieł reżysera oraz ramę autotematyczną, w której widzimy samego Bergmana (Julian Swieżewski) kręcącego film.
To opowieść o załamaniu Karin (Karolina Adamczyk), Iekarki mającej poukładane życie, która pod wpływem wydarzeń musi skonfrontować się z traumatycznymi przeżyciami z przeszłości.
Przedstawienie zbiera świetne recenzje. Wrażenie robi przede wszystkim wielka kreacja Adamczyk, która jest w stanie bez histerii i fałszywych tonów oddać narastający kryzys bohaterki. Znakomita realizacja i aktorstwo w jakimś sensie przykrywają jednak to, co u Bergmana jest anachroniczne, np. pokazywanie pożądania homoerotycznego jako tajemniczego, zakazanego ekscesu.
W taki właśnie sposób funkcjonują liczni homoseksualni bohaterowie drugiego i trzeciego planu. Tu homoseksualizm to czyny, a nie część tożsamości, dlatego gdy enigmatyczny przystojniak Tomas (Piotr Stramowski) wyznaje w końcu, że był w pięcioletnim związku z mężczyzną (bardzo dobry Damian Kwiatkowski kreujący kilka ról), nic z tego nie wynika, bohaterka wciąż chce z nim uciec na Jamajkę.
Do tego dochodzi ageizm. Dojrzała kobieta, która chce się podobać i ma potrzeby seksualne, jest przedstawiona jako żałosna i śmieszna. Musi kupować partnera i godzić się na jego warunki, czyli romanse z mężczyznami (diwowski epizod wspaniałej Małgorzaty Witkowskiej).
Spektakl jest za długi - trwa 3 godziny bez przerwy: Trudno przez ten czas utrzymać uwagę i skupienie. Kleczewskiej prawie się udaje: poległa dopiero przy próbie wzięcia w nawias całego przedstawienia (pozbawiony siły monolog Aleksandry Bożek), kiedy kieruje bergmanowską kamerę na publiczność.