„Pokora” Szczepana Twardocha w reż. Roberta Talarczyka w Teatrze Śląskim w Katowicach. Pisze Michał Centkowski w Newsweeku.
Są w katowickiej inscenizacji „Pokory” Szczepana Twardocha dwie sceny naprawdę interesujące. Poza tym jest dużo słabego teatru w efektownej scenografii, z obowiązkową bryłą węgla pod sufitem.
W pierwszej z tych scen, gdy rodzice postanawiają wysłać wystraszonego Aloisa (Henryk Simon) do szkoły, decydują się losy głównego bohatera. W jednej z ostatnich, blisko finału, matka Aloisa i stary Pokora, grani przez Agnieszkę Radzikowską i Dariusza Chojnackiego, wspominają własną młodość i straconą szansę na lepsze życie. Obie te sceny, choć pomijają wiele ważnych wątków powieści, mówią coś istotnego o motywacjach głównego bohatera, klasowym uwikłaniu i ponurym fatalizmie powtarzającego się losu.
Reszta, czyli burzliwy początek XX wieku, tak sugestywnie odmalowany w powieści, na scenie sprowadza się do kilku zbiorowych scen bijatyki i musztry. Akcji scenicznej jest niewiele, zastępują ją monologi, w których postaci referują publiczności przebieg wydarzeń. Jeszcze gorzej jest, kiedy ma być nowocześnie i prowokacyjnie, a wychodzi głupio i pretensjonalnie – jak w scenie z queerowego Berlina, czy też „interakcji” z aktorami udającymi widzów.
I niewiele zmienia piękna dekoracja, jak z Klimta, na tle której przemazuje się Agnes - sprawczyni upadku głównego bohatera, w wykonaniu Aleksandry Przybył, pozbawiona niestety wyrazu i charakteru.