Do pokwitowania pracy całego zespołu teatru i poszczególnych wykonawców artykuł ten nie rości sobie pretensji.Nie był zamierzony jako recenzja,ale jako próba wyjaśnienia.
Kiedy z największego placu w Europie,po którym stale hulać się zdają historyczne wiatry i przeciągi,wchodzi się do teatru na sztukę Christophera Frv -wrażenie jest z lekka oszałamiające.Tam - polska jesień lecą liście z drzewa,na dole tuman i w ogóle wszystko w należytym porządku,a w środku - widowisko zgoła osobliwe.Ze sceny leje się poetyczna patoka natkana gęsto aforyzmami,których starczyłoby na cały pułk ludzi wielkich,średnich i małych, ze służbowym Fafikiem włącznie.Publika robi co może: od pilnego łykania kulturalnych treści poruszają się grdyki i wyłażą oczy.Każdy szuka,czy gdzie nie zadźwięczy sławetne, "drugie dno";przy złotych myślach,stosowanych szybko do tonów narodowej duszy,wybuchają oklaski.Na widowni jednak przez cały czas jakby unosi się pytanie:czy nas tu przypadkiem.Rodacy,po prostu nie tumanią? Gdzie w końcu w tym poetycznym puddingu custard,gdzie rodzynki,a gdzie pestkowe jądra? Otóż,chyba jednak nie tumanią i