"Gdybym miał upodobanie w gonitwie za jaskrawym paradoksem, powiedziałbym: "Miłosierdzie" napisał średniowieczny mnich, któryby praktykował kilka lat jako reżyser u Reinharda. Że ów mnich musiałby mieć przytem talent literacki i sceniczny autora "Judasza", tego dodawać nie trzeba"1. Ten sformułowany przez Boya paradoks najpełniej oddaje różnorodność walorów dzieła Karola Huberta Rostworowskiego, pisarza nieprzeciętnego, ale - nie zapominajmy - kontrowersyjnego i nastręczającego wiele kłopotów. Mnożono zachwyty, że napisane przez niego misterium "jest najpiękniejszym i najgłębszym tonem w poezji teatralnej ostatniej doby"2, zaś sam autor tak sprawnie "zawładnął sceną, jak nikt po Wyspiańskim i czuje się wobec niej tak pewnie, jak muzyk, co rządzi ściśle zbudowaną symfonią swoją"3, ale także wytykano mu posępną, publicystyczną wymowę "Miłosierdzia", opartego na "niejasnej symbolice i anegdotycznie nikłej treści"4, oraz kompromisowość
Tytuł oryginalny
Trzy urojone chwile, wysnute z głowy poety
Źródło:
Materiał nadesłany
"Aspiracje", 2014 z. 3(37)