Artura Millera nie trzeba nikomu przedstawiać, mało kto bowiem nie zna jednego z najbardziej interesujących dramaturgów amerykańskich, autora "Człowieka doznającego pełni szczęścia", "Wszystkich moich synów", "Śmierci komiwojażera", "Procesu w Salem" (znany film nakręcony wg tej sztuki nazywał się "Czarownice z Salem"), "Widoku z mostu" czy "Po upadku". Mało kto nie wie, że Artur Miller, to ostatni mąż Marilin Monroe, świetnej aktorki, z której producenci uczynili sex-bombę i której śmierć to też swego rodzaju "tragedia amerykańska". Piszemy o tym, przypominamy to bezsensowne zakończenie życia człowieka wplątanego, uwikłanego w bezlitosny świat biznesu, bo nic nie czyni tej śmierci tak bardzo zrozumiałą, tak konsekwentnie oczywistą, jak napisany już w 1949 roku dramat Millera "ŚMIERĆ KOMIWOJAŻERA", który pokazano nam ostatnio w teatrze TV. Dramat, o którym mówi sam jego autor: "dramat społeczny jest dramatem małego człowieka. Ludzie, o k
Źródło:
Materiał nadesłany
Trybuna Mazowiecka