"Maskarada" w reż. Nikołaja Kolady w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie. Pisze Łukasz Drewniak w Przekroju.
Mam swojego Rosjanina i nie zawaham się go użyć - to chyba najmodniejsza ostatnio fraza w ustach dyrektorów scen polskich. Wyrypajew jest już podporą warszawskiego Teatru Studio i gwiazdą nowej dramaturgii, do Teatru Narodowego i bydgoskiego Teatru Polskiego wchodzi Bogomołow, Nikołaj Kolada ma za sobą premierę swojej "Baby Chanel" w łódzkim Jaraczu. A teraz w Krakowie sięgnął do wora z rosyjską klasyką i wyjął z niego "Maskaradę" Lermontowa - od czasu triumfów litewskiego przedstawienia Tuminasa przed szesnastu laty utwór u nas niegrany i prawie zapomniany. A szkoda, bo Arbienin, bohater "Maskarady", to taki rosyjski Otello. Mądrzejszy od weneckiego Maura, bardziej świadomy swoich pragnień i uczynków. W sztuce Lermontowa zamiast chustki Desdemony jest bransoletka jego młodziutkiej żony Niny. Bransoletka gubi się na balu, inna kobieta wręcza ją na pamiątkę swojemu przygodnemu kochankowi, który myśli potem, że uwiodła go właśnie Nina. A Arbienin.