"Miłość od ostatniego wejrzenia" Verdany Rudan w reż. Iwony Kempy w Teatrze Dramatycznym w Warszawie, "Bachantki" Eurypidesa w reż. Mai Kleczewskiej w Teatrze Powszechnym w Warszawie i "Kilka dziewczyn" Neila LaBute'a w reż. Bożeny Suchockiej w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Tomasz Miłkowski w Dzienniku Trybuna.
Świat stworzony przez mężczyzn dla mężczyzn dobiega kresu. To nie żadne proroctwo, ale wniosek narzucający się po fali premier teatralnych, w których feministyczny obraz rzeczywistości silnie dochodzi do głosu. Rzecz jasna, to nie teatr zbawi świat. Teatr jest jednak czułym narzędziem rejestracji społecznych nastrojów. Nie powinni tego lekceważyć socjologowie, politolodzy, a zwłaszcza politycy. Ale ci ostatni, choć zauważyli Czarny Piątek, nie dostrzegają jak nasila się presja społeczna, mająca na widoku zmianę "męskiej" polityki. Tyrania mężczyzn poddawana jest próbie teatru i patriarchalny model społeczeństwa nie wychodzi z tej próby zwycięsko. Dowodzą tego choćby ostatnie premiery teatrów warszawskich: "Miłość od ostatniego wejrzenia" Vedrany Rudan w reżyserii Iwony Kempy w Teatrze Dramatycznym [na zdjęciu], "Bachantki" według Eurypidesa w reżyserii Mai Kleczewskiej w Teatrze Powszechnym i "Kilka dziewczyn" Neila Labutte'a w reżyse