Kiedy Jagoda Hernik Spalińska zaprosiła mnie do grona felietonistów „Teatrologii” ustaliłyśmy datę startu współpracy na pierwszego czerwca. Temat więc narzucił się naturalnie i okolicznościowo. Dzień Dziecka. Media społecznościowe tego dnia zapełniają się nami sprzed lat, radosnymi twarzami naszych pociech, wypychając w głąb wallów, pozostające po 26 maja, czarno- białe fotografie matek z nami – niemowlętami na rękach. 1 czerwca wyciągamy zdjęcia z balów i choinek, beztroskich wakacji i rodzinnych uroczystości, i próbujemy zobaczyć w sobie siebie, stanąć w prawdzie z punktem na własnej drodze. Często też próbujemy zapomnieć o dziecięcych zranieniach i choć tego właśnie dnia, w tych podobiznach z własnej przeszłości ocalić to, co było najpiękniejsze. Dobrze, że w dacie święta jest jedynka, mistyczna i nieskalana, pełna nadziei, że następne daty kalendarza przyniosą nam to, czego pragniemy.
1.
Marcin Wrona do niskich nie należał. Czy można się było przy pierwszym spotkaniu z nim spodziewać, że ten rosły młody mężczyzna nosi w swojej skórze, jak w zbroi wielkoluda, bezbronne dziecko. Pewnie, ktoś dopowie, wszak to artysta, a artyści mają prawo i powinność mieć wrażliwość dziecka. Dawał nam znaki pokaleczenia, a my nie umieliśmy, będąc obok i czasem blisko, ich zrozumieć. Debiutował w Teatrze Telewizji w 2003 roku, jako trzydziestolatek, spektaklem autorskim Studia Teatralnego Dwójki Pasożyt, w którym rodzeństwo zamurowało Ojca (rewelacyjny Marek Kalita) – intymną wypowiedzią docenioną na sopockim festiwalu Dwa Teatry przez jurora Stanisława Różewicza. To dla tego spektaklu została ustanowiona honorowa nagroda za debiut w Teatrze Telewizji. Wszyscy wróżyli mu karierę, mało kto zadrżał po tym manifeście o klęsce rodziny, potrzebie autorytetu i tak mocno skrzywionych relacjach z najbliższymi, o przyszłość reżysera. Przecież to fikcja. Dwa lata później w Skazie, spektaklu według utworu Marzeny Brody, Marcin Wrona nie oszczędził matki i bronił kazirodczej miłości rodzeństwa. W ten pokiereszowany świat Colemanów wniknęliśmy przez zbliżenie źrenicy oka dziesięcioletniej Samanthy – cheerleaderki. To dziecko w dorosłej już bohaterce (Joanna Pierzak) było przez cały spektakl wewnętrznym przewodnikiem po koszmarnej rodzinie zwyrodnialców, dźwigało grzechy i krzywdy. W Skazie zamordowana została matka Sara Coleman (przejmująca rola Aleksandry Koniecznej). Z kolei w telewizyjnej Moralności pani Dulskiej (2013) najmłodsza Mela (Zofia Wichłacz); „jedynie panienka tu coś warta” jest tą, która bierze na siebie winy wszystkich Dulskich i to jej histeryczny krzyk, w kółko powtarzane słowa „tu stało się coś złego”, kończą tragifarsę kołtuńską i to z tym dziecięcym lamentem reżyser zostawia widzów. Od Moralności prosta droga była do Zapolskiej Ich czworo, ostatniego telewizyjnego przedstawienia Marcina Wrony, kończonego w fazie postprodukcji już po jego tragicznej śmierci samobójczej. Brawurowo, groteskowo grany (Małgorzata Kożuchowska, Artur Żmijewski, Agata Buzek, Maja Ostaszewska, Mariusz Ostrowski), dla niektórych nawet przeszarżowany spektakl, w zmiennych tempach – takie przedstawienie „bez trzymanki”. I gdzieś w siedemdziesiątej minucie pojawia się w nim ciało obce; teledysk do piosenki Deeper Shade of Blue. Sen-nie-sen Dziecka, marzenie Lilusi (Aniela Łoniewska). Dziewczynka dotychczas usztywniona w sukience infantki, brzdąkająca na pianinie pod dyktando matki, nabiera w tej wizji lekkości, swobodnie tańczy, prawie frunie przez pokoje i korytarze mieszkania, wybiega na balkon i z otwartymi rękoma wita się z płatkami śniegu. Kilkuletni kolędnicy z nosami przy szybach podglądają jej baletowe niezdarne podskoki. To marzenie dziecka było zrealizowane w jednym ujęciu przez Marcina Koszałkę. Magiczna, sentymentalna, słodka poetyka teledysku została zapowiedziana w scenie Wigilii otwierającej spektakl, sfilmowanej i zagranej jak telewizyjna reklama z krainy rodzinnej szczęśliwości, Wigilii wyimaginowanej i brutalnie przerwanej prawdziwą Wigilią w domu profesora. Marzenie Dziecka o szczęśliwej rodzinie reżyser ostatecznie pogrzebał w finałowej scenie sylwestrowych fajerwerków. Dom Lilusi już się rozpadł moralnie i dosłownie, wyniesiono na naszych oczach ściany, meble i drzwi, pozostała podłoga z rozbłyskami w tle. Na tej pustej scenie kładzie się Lilusia, lecz nie jak śpiąca królewna, a jak złożona dorosłym z samej siebie ofiara. Powaga, patos i przewrotność finału, dalekie od naszych przyzwyczajeń inscenizacyjnych Zapolskiej, może najmocniej zawierały nieprzeczytane znaki, jakie Marcin Wrona konsekwentnie w swojej twórczości teatralnej nam zostawiał. Lipcowe nagranie w hali na Woronicza dzieliły od jego tragicznej śmierci w trakcie festiwalu w Gdyni jedynie dwa miesiące.
Pierwsza lekcja, którą pobieram z dzisiejszego święta wszystkich dzieci – uważność.
2.
Druga – sztuka wyboru. Wyobrażam sobie spektakl – à la Koncert życzeń Kroetza grany w TR Warszawa od ośmiu lat z fenomenalną Danutą Stenką, w reżyserii Yany Ross, ale jego bohaterką nie jest pięćdziesięcioletnia kobieta, a dziecko. Dziecko, choć z domownikami za ścianą, poddane samotnym wyborom. Bohaterka Kroetza w tym monodramie zapisanym jedynie didaskaliami namiętnie grała w Simsy. Grę reklamują jako najlepszą symulację życia. Nasze dziecko w wyobrażonym spektaklu grałoby już w ich nowszą wersję albo zatapiałoby się w animacjach, śpiewało i oczywiście streamowało swoją tiktokową inwencję, licząc pracowicie lajki przy lekcjach jogi dla najmłodszych. Wspólny dla spektaklu z Danutą Stenką i spektaklu z wyobrażonym dzieckiem byłby bezsens schematu codziennych czynności, odrzucenie w imię sieciowego uczestnictwa, brak emocji, dojmująca samotność i niemożność okazania cierpienia. Różnicą byłyby wybory bohaterów: namiastki świadomego wyboru dorosłej kobiety i brak wyboru dziecka, skazanego na to, co najłatwiej napotka, co podejrzy u rówieśników, co podsuną mu dla jego dobra i swojego świętego spokoju rodzice z komercyjnej parady ofert i zalewającego badziewia. Takie jest pytanie lekcji drugiej dzisiejszego święta – w co się mamy bawić? Trudny wybór. Masakryczny dla samych świętujących i niełatwy dla tych, którzy w tym szumie i splątaniu ich kształtują czy przynajmniej deklaratywnie chcą to robić.
3.
Czy w tym dzieciństwie na niby, życiu online jest miejsce na teatr? Kusząco reklamowane spektakle, zapewniające o dostosowaniu do wieku rozwojowego widzów, często zaspokajają ambicje twórców, ale czy często podejmują uczciwy dialog? Czy dwie strony teatralnego spotkania mówią w zrozumiałych dla siebie językach? I nie mydlmy sobie oczu uniwersalnością języka sztuki. Inicjacja teatralna została przesunięta dla chętnych już po skończeniu 1 roku życia. Chętnych dorosłych. Roberto Frabetti, założyciel La Baracca w Bolonii przewidywał, że tylko tak młodzi widzowie reagują prawdziwie. Super pomysł z teatrem dla najnajów. Pedagodzy teatru wyręczają rodziców z kreatywności koniecznej do opowiedzenia i pokazywania najmłodszym świata. Dzieci na przykład poznają warzywa w teatrze zamiast na straganie. Może trochę za dużo tu u mnie złośliwości; to lęk przed nowym – w czasach mojego dzieciństwa ani w czasach dzieciństwa moich dzieci takiego teatru po prostu nie było, a wnuczka jeszcze się nie kwalifikuje. Urośnie, pójdziemy i pewnie to odszczekam.
Czy propozycje teatralne dla dzieci dają im poczucie wspólnoty, współprzeżywania, uczestnictwa? Czy z zamętu wyłania się teatr, literatura, ba – obyczaj, który chcemy z czystym sercem zostawić następnym pokoleniom? Teatr nie jako nawyk kulturowy, ale teatr jako drogę duchową. Własną drogę. Nie wiem. Entuzjastycznie chciałabym zapewnić samą siebie o znaczeniu teatralnego zdarzenia. Ale czy tak jest, nie wiem. Czy dzieci w dniu swojego święta czekają na teatr, który pomnoży ich poznanie i wrażenia z tego najlepszego ze światów? – nie wiem. Może to my naiwnie wierzymy w siłę teatru i na siłę chcemy… Ale zanim zwątpią, naszym obowiązkiem jest pokazać. Żeby uwierzyli wyobraźni, z którą przecież się rodzimy, a która potrafi tak jasno oświetlić naszą marność. Nagle w tym jedynym momencie, jaki może zdarzyć się tylko w teatrze, rodzi się w nas poeta.
A więc niech lekcją trzecią na Dzień Dziecka będzie nadzieja.