W jednym teatrze "Wyzwolony" Stanisława Brejdyganta, a w drugim "Dwie głowy ptaka" Władysława Terleckiego: więzienne epilogi z powstań 1830 i 1863 roku. Lubujemy się nadal w literaturze martyrologiczno-cierpiętniczej, ale, mówiąc sprosta, czy dwa grzyby w podanym jednocześnie barszczu to trochę nie za dużo? I czy publiczność wytrzymuje lekko taką dawkę jednostronnie ujmowanej historii? Zwłaszcza że w coraz trudniejszym poszukiwaniu nowych ujęć tematu sięgamy do takich dziwactw, jak "Wyzwolony", ex-powstaniec i polityczny z tej racji więzień w Prusiech po 1830 roku gdy Niemcy pławiły się akurat w epizodzie "Polenlieder"? Sztuczną sytuację wyjściową dobija u Brejdyganta niezbyt wielka poradność dramaturgiczna i eksponowane natrętnie a nieuprawnione filiacje literackie: bohater ma na imię Konrad i sieje cytatami z "Dziadów". Jej autor wyreżyserował tę sztukę na Małej Scenie Teatru Powszechnego, więc raczej dla szczupłego kręgu widzów. Zagr
Źródło:
Materiał nadesłany
Perspektywy nr 7