"Czy lubi pani Schuberta?" w reż. Tomasza Zygadły w Teatrze Ateneum w Warszawie. Pisze Temida Stankiewicz-Podhorecka w Naszym Dzienniku.
Myślę, że gdyby Hitchcock żył, niewykluczone, że zainteresowałby się sztuką "Czy lubi pani Schuberta?". Był wszak mistrzem suspensu i w jego filmach kryminał nieodłącznie splatał się z dramatem psychologicznym. I w tym kontekście najnowsza premiera w Ateneum ma w sobie właśnie coś z Hitchcocka. Ale tylko "coś", bo reszta jest stricte teatrem. I to teatrem z kurtyną niespiesznie idącą w górę, gdy rozpoczyna się przedstawienie, z podziałem na akty i antraktem. Zupełnie tak, jak ongiś bywało, a jak współcześnie raczej nie bywa. Bo współcześnie wszystkim spieszno, więc spektakl trwa najwyżej 50 minut bez przerwy i kurtyny (kto by na nią tracił czas) i potem biegiem do szatni. Natomiast w sztuce "Czy lubi pani Schuberta?" jest jeszcze jeden aspekt powrotu do "ongisiejszego" teatru, kiedy chodziło się nie tylko (albo nie tyle) na przedstawienie, ile "na aktorów". Tutaj można przychodzić "na aktorki": Halinę Łabonarską, Teresę Budzisz-Krzy�