Pierwsza była w Moskwie, druga w Budapeszcie, trzecia wreszcie w Warszawie. Miłość Lwa Michajłowa do "Katarzyny Izmajłowej" - jak z tego widać - datuje się od długiego już czasu. Ale i trudno się dziwić: jest to dzieło tak wielkiego formatu, tak wysokich lotów artystycznych, że można się do niego przywiązać, szukając za każdym razem nowych odkryć w tej skomplikowanej postaci.
"Za każdym razem znajduję w tej operze coraz to nowe wartości - mówi Lew Michajłow. - Szostakowicz nie tylko objawił się ze swoim tak oryginalnym językiem awangardowej muzyki; zarazem jednak kontynuuje wielkie tradycje rosyjskiej muzyki klasycznej, nie gubiąc przy tym własnej indywidualności. "Katarzyna Izmajłowa" jest dziełem prawdziwie szekspirowskim (przypomnijmy, że jej początkowy tytuł brzmiał: "Lady Macbeth mceńskiego powiatu"). Zlewają się w nim także humor i satyra Gogola i Sałtykowa-Szczedrina oraz niezwykle ciepła liryka, właściwa całej rosyjskiej kulturze, rosyjski pejzaż i rodzajowe sceny narodowe. Myślę, że dla współczesnego widza wychowanego w naszych czasach, w duchu - jak ja to nazywam - realizmu psychologicznego, dzieło Dymitra Szostakowicza pozostaje bliskie swym psychologicznym odsłonięciom dialektyki duszy ludzkiej. Odnaleźć w nim można również echa twórczości Dostojewskiego i Tołstoja..." Specjalnie przytaczamy tu słowa