Po raz trzeci już weszła w tych dniach "Cyganeria" Giacoma Pucciniego na scenę odbudowanego z wojennych zniszczeń warszawskiego Teatru Wielkiego.
Czy słusznie i potrzebnie? Z pozoru - na pewno tak, boć to przecież jedno z najświetniejszych arcydzieł w nowszych dziejach muzyki operowej, cieszące się przy tym z dawna sympatią melomanów. Rzecz jednak w tym, że, poza jedną niedługą sceną na gwarnym placu przed paryską kawiarnią "Momus", arcydzieło to ma charakter par excellence kameralny i jako takie nie bardzo przystaje do wnętrza Teatru Wielkiego, na którego ogromnej scenie giną postacie bohaterów, przepadają finezyjne dialogi. Wspaniała scenograficzna oprawa Andrzeja Majewskiego do I aktu, ukazująca słynne "dachy Paryża" i ubogą pracownię artystów na poddaszu jednego z domów, słusznie wywołał gorący aplauz widowni jeszcze przed rozpoczęciem właściwego przedstawienia. Belgijski reżyser Albert Andre Lheureux potrafił wytworzyć właściwy nastrój poszczególnych scen i zgrabnie poprowadzić akcję. W głównych partiach bardzo ładnie zaprezentowali się.: Izabella Kłosińska (Mimi), Graży