"Orphée" Dariusza Przybylskiego w reż. Margo Zalite w Warszawskiej Operze Kameralnej. Pisze Bronisław Tumiłowicz w Przeglądzie.
Ten spektakl powinien się odbyć w Teatrze Wielkim, a nie w Operze Kameralnej. Artyści zagarnęli całą przestrzeń gmachu, nawet balkony, na których są tylko reflektory, a na małej scenie panuje ścisk: dwa chóry, siedmioro solistów i część muzyków, którzy nie mieścili się w kanale orkiestrowym. Współczesny kompozytor Dariusz Przybylski, który poszedł śladami twórców barokowych, zrobił barok inaczej, do tego po francusku, a Margo Zalite, reżyserka z Łotwy, mimo wątłości akcji wzbogaciła przedstawienie o liczne efekty ruchu, tajemniczych gestów. Są dymy, czarna farba, kamera przemysłowa i animacje wideo. W sumie chodzi o to, że Orfeusz próbuje wydostać zmarłą Eurydykę z zaświatów, z tym że Orfeuszów jest aż trzech - młody, dojrzały i starszy, a w drugiej części pojawia się jeszcze anty-Orfeusz. Mimo takiej obsady misja pali na panewce, Eurydyka - w tej roli świetna Barbara Zamek - zostaje pod ziemią.