- Nie chodzimy do burdelu, bo mamy Tindera. Mówiąc poważnie, nie gonimy za aktualnością polityczną, wolimy zajmować się obyczajowością - o spektaklu "Nogi syreny" w warszawskim Teatrze Syrena mówi aktorka i reżyserka Joanna Drozda, w rozmowie z Arkadiuszem Gruszczyńskim w Gazecie Wyborczej-Stołecznej.
Joanna Drozda, córka satyryka Tadeusza Drozdy, wystawia w Teatrze Syrena kabaret o bezpruderyjnej i rozwiązłej Warszawie. W programie m.in. walc reprywatyzacyjny, skecz o pomniku Lecha Kaczyńskiego, orkiestra na żywo i drink "ostryga polska". ARKADIUSZ GRUSZCZYŃSKI: Syrenka na waszym plakacie leży w kieliszku do martini i patrzy na tajemniczego młodzieńca. Kim on jest? JOANNA DROZDA: On albo ona. Najlepszą wersją każdego, kto przyjdzie na nasz spektakl. Jak to? - Tym się zajmujemy. Nie chcemy myśleć o sprawach przyziemnych, o polityce. Ale polityka jest bardzo ważna! - To prawda, ale zarazem krótkotrwała. Czyli nie będzie żartów politycznych? - Nie robimy "Ucha prezesa". W moim spektaklu w podziemiach Teatru Polskiego w Poznaniu chcieliśmy opowiedzieć o samotności. Wzięliśmy więc dwie znane kobiety, samotne na szczytach władzy, otoczone mężczyznami i politycznymi rywalami - Angelę Merkel i Beatę Szydło. Śpiewały po niemiecku o tym,